piątek, 4 lipca 2014

Powitanie wiosny


 Podróże z ekipą PKP-Jazdy zawsze były bardzo wesołe i obfitowały w przeróżne zabawne i czasami dziwne przygody. I tym razem nie było inaczej. Wręcz przeciwnie, była to jedna z bardziej szalonych wypraw, podczas której mieliśmy do czynienia między innymi z naszą i czeską policją, niemieckim żulem, cygańskim handlarzem trawką oraz ochroną w supermarkecie. A było to tak.

Dźwięk dzwonka, który rozległ się po klasie, oznajmia, że zaczyna się weekend. Dla mnie nie będzie to zwykły weekend. To właśnie na dziś przypada termin Powitania Wiosny, czyli nasz tradycyjny trip mający miejsce co roku na początku tej pięknej pory roku. Po smacznym obiedzie u mojej kochanej babci udaję się na stację kolejową w Nowej Soli. Kupuję bilety i po kilku minutach przyjeżdża dolnośląski biało-zielony EN57, zwany potocznie kiblem. Właśnie nim pojadę do Wrocławia. Podróż przebiegała zwyczajnie, dopóki nie poszedłem do toalety. Otwieram drzwi, a tam ukazuje mi się taki oto widok: z muszli klozetowej po prostu wylewa się woda. Wiele podróżuję koleją, ale zapchanego kibla w pociągu jeszcze nie widziałem. Lekko zdziwiony tym widokiem udaję się do ustępu na drugim końcu składu. Tam kolejna absurdalna sytuacja. W kolejce do WC oczekuje kilka osób. Po chwili przychodzi konduktor i zaczyna uderzać głośno w drzwi toalety. Pan tam pali! Proszę wychodzić! - powiedział podniesionym głosem. Drzwi natychmiast się otwierają. Facet z toalety próbował się tłumaczyć, ale konduktor nieznoszącym sprzeciwu głosem nakazał mu założyć portki i opuścić toaletę. Dalsza podróż do Katowic z przesiadkami w Opolu i Gliwicach nie przyniosła żadnych przygód.
EN57 do Wrocławia 
W stolicy górnego Śląska dołącza do mnie Piotrek. Razem jedziemy do Czechowic-Dziedzic, gdzie mamy przesiadkę na nocną Silesię do Pragi, którą to jedzie reszta naszej wesołej ekipy. Gdy docieramy do Czechowic, dochodzi powoli ok. 23.00. Godzinę przesiadki postanowiliśmy uczcić piwkiem. Niestety Czechowice-Dziedzice to jakieś miasto policyjne. Co chwilę widzieliśmy kursujące po mieście radiowozy. Ukradkiem wypiliśmy po browarku na schodach prowadzących z wiaduktu na peron. Zbliżała się godzina przyjazdu pociągu do Pragi, więc poszliśmy na peron. Chwilę później z głośników rozległa się zapowiedź naszego pociągu. Widać przedzierające się przez mrok światła lokomotywy. Silesia wjeżdża na perony. I teraz właśnie zaczyna się przygoda. W oknach czeskich wagonów, które z łoskotem wjeżdżały na czechowicką stację, widziałem już wesołe facjaty pozostałych członków ekipy. Z Piotrkiem szybko ruszyliśmy do wagonu, z którego wystawały roześmiane twarze naszych kolegów. W wagonie zastaliśmy Artura, Pawła, Michała, Karola, Krzycha, Adama, Justynę i Wawriego. Witamy się chyba zbyt głośno, ponieważ panowie policjanci przypomnieli nam, że obowiązuje cisza nocna. Na domiar złego nie opuszczają pociągu przed odjazdem. A więc na razie z powitalnego piwka nic nie będzie. Na szczęście granica czeska już blisko, tak więc policjanci będą musieli wysiąść na granicznej stacji Zebrzydowice. I tak się dzieje. Wjeżdżamy do Czech, a więc normalnego kraju, gdzie kolej funkcjonuje jak należy i z piwkiem nie trzeba się ukrywać.
Pierwszą stacją po stronie czeskiej jest duży węzeł kolejowy Bohumin.
Czeskie Pendolino. Już niedługo w Polsce też takim pojedziemy
Nocne życie Bohumina
W środku nocy na tej stacji spotyka się kilka pociągów międzynarodowych
, które wymieniają się wagonami. Wagony z jednego składu odczepia się, by za chwilę przyczepić je do następnego. Z tego powodu nasz pociąg ma około godziny postoju. Gdy część ekipy poszła szukać jakiegoś czynnego w środku nocy sklepu z browarem, do naszego przedziału znów zawitała policja, tym razem czeska. Może dostali cynk od polskich kolegów, którzy wysiedli w Zebrzydowicach, że jedzie podejrzane uchachane towarzystwo? Poprosili nas grzecznie o dowody. Gdy zobaczyli dokumenty dwóch czy trzech osób, zapytali, czy reszta ekipy to też Polacy. Zgodnie z prawdą odpowiedzieliśmy że tak. Wtedy panowie mundurowi się grzecznie pożegnali i nie zawracali nam już gitary sprawdzaniem dowodów. Po wizycie policmajstrów zjawiają się nasi piwni zwiadowcy z dobrą nowiną: na dworcu można zakupić czeską ambrozję! Na dowód pokazują nam torby wypełnione aluminiowymi i szklanymi pojemnikami ze złocistym płynem. Nie zwlekaliśmy ani sekundy z wyjściem po browar. Do przedziału wracamy zaopatrzeni i zadowoleni. Wtedy podejmujemy decyzję o przesiadce do Chopina, który również zmierza do Pragi, tyle że odjeżdża pół godziny wcześniej, niż pociąg którym przyjechaliśmy. Niedługo po odjeździe odwiedza nas konduktor w celu kontroli naszych biletów. Na jego prośbę pokazujemy mu nasze sieciówki obowiązujące w całych Czechach przez cały dzisiejszy dzień. Wtedy to kondzio prosi nas o pokazanie miejswek, co nas zaskoczyło. Oczywiście żadnych miejscówek nie mieliśmy, toteż dostaliśmy ultimatum - albo kupno miejscówek za 350 KČ, albo vystupite. Niespodziewana nocna przesiadka w Ostravie nie psuje nam nastroju. Mimo że jest jakoś koło drugiej w nocy, to za pół godziny mamy pociąg... z którego wysiedliśmy w Bohuminie. Nie trzeba w nim posiadać żadnych śmiesznych miejscówek.Wsiadamy i jedziemy.
Mimo przymusowej przesiadki w Ostrawie humory dopisują 



Po niecałych 3 godzinach budzimy się w Kolinie niedaleko Pragi. Tu mamy przesiadkę na rychlika (rychlik to czeski pociąg pospieszny), którym pojedziemy do Mlady Boleslav. Nasz pociąg to wagon motorowy 854217-7 nazwany pięknie Maruška oraz dwa bezprzedziałowe wagony. Zajmujemy miejsca w ostatnim. Jest niemal pusto, dzięki czemu możemy się wygodnie rozsiąść. Jedynym naszym współpasażerem jest potężny facet z ogromnym bandziochem i wielkim zarostem. Do tegojest ubrany w spodnie moro oraz sweter w ciemnozielonym wojskowym kolorze. To wszystko sprawia, że wyglada jak jakiś człowiek lasu, dlatego nazywaliśmy go między sobą yeti.
Jadą kontenery kolorowe
Nasz rychlik do Mlady Boleslav
Podróż do Mlady Boleslav przebiega spokojnie. Część ekipy śpi, inni się budzą i witają dzień, który przyniesie zapewne wiele przygód. W Mladzie szybka przesiadka na pociąg do Turnova. Chwilę po naszym przyjeździe zjawia się spalinowóz serii 754, czyli tzw. okularnik, a za nim 4 wagony. To, co widzę w wagonach, chętnie pokazałbym naszym kolejowym pierdzistołkom. Mimo soboty te cztery wagony są zapełnione ludźmi Więc mi tumany na stołkach nie wmawiajcie, że utrzymanie podobnych lokalnych linii w Polsce jest niemożliwe! Czesi skutecznie przeczą polskiemu kolejowemu niedasizmowi. To jest właśnie jeden z wielu tematów naszych rozmów. My tu gadu gadu, a krajobraz robi się coraz bardziej górzysty. W Turnovie kolejne porządnie zorganizowane skomunikowanie, które świadczy o dobrej organizacji na czeskiej kolei. Przesiadamy się do vlaku do największego miasta w regionie, czyli Liberca. Skład jest podobny do tego, którym jechaliśmy z Kolina do Mlady Boleslav: motorak i dwa wagony. Podobnie jak wcześniej wsiadamy do ostatniego wagonu. Linia do Liberca jest bardzo malownicza. Co jakiś czas przejeżdżamy przez tunel lub wysoki wiadukt, zaraz obok naszych okien wyrastają wysokie skały przy których nasz pociąg to jakaś mała zabawka.
Kolejowych snów!
Wyprzedzamy
Artur straszy w oknie
Nurek w Mladzie Boleslav
Wjeżdżamy w otchłań  
Piękny jest ten wiadukt
Spoglądanie przez otwarte okno - esencja podróży koleją
Jadąc do Liberca spędzamy czas wisząc w oknach i podziwiając sudeckie krajobrazy. Kolejna szybka przesiadka i jedziemy do Niemiec. W międzyczasie przejeżdżamy jeszcze na krótkim odcinku przez terytorium Polski. Daje się wtedy odczuć znaczny spadek prędkości, a jazda staje się głośniejsza. Po krótkiej przejażdżce przez południowo-zachodni skraj naszego kraju wjeżdżamy do Zittau. O ile pasażerska część dworca jest zadbana, to tory dodatkowe zarastają trawą, a za nimi stoją jakieś stare chyba opuszczone magazyny. Obok znajduje się przepiękna stacja wąskotorowa. Wiaty, jak i budyneczek stacyjny stylizowane są na początek XX wieku. Dopełnieniem tego idyllicznego widoku jest stojący parowóz serii 99 z pociągiem zestawionym ze starych wagonów pasażerskich. Ustawiamy się wszyscy w rządku na końcu peronu, fotografujemy i czekamy na odjazd. Nagle para buch, koła w ruch i kolejka rusza obejmując nas kłębami pary. Parowozik pojechał, my też zaraz pojedziemy.
Stacja Zittau
Powrót do przeszłości 
Pora wracać do 2014 roku, do Drezna pojedziemy nowoczesnym szynobusem. Naszą uwagę zwraca pewien pasażer rozmawiający przez dłuższy czas po rosyjsku przez telefon. Między sobą lekko sobie żartujemy, że to rosyjski szpieg i zapewne Putin planuje już aneksję DDR-u. Co ciekawe, po zakończeniu rozmowy gość gada sam do siebie. Co jakiś czas pociąg zatrzymuje się na jakiejś niemieckiej stacyjce. Wygląd wielu niewielkich stacji w byłej NRD przeczy ogólnemu wyobrażeniu o niemieckim porządku. Są one często zaniedbane, a ich drzwi i okna zabite jakąś dyktą. Podobnie jak i u nas. Tylko tu chociaż tory są w dobrym stanie. Po tych dobrych torach zajeżdżamy do Drezna. To miasto kojarzy mi się głównie z wielkim bombardowaniem, które miało miejsce w 1945 roku. Był to największy nalot na wijącą już się w przedśmiertnych konwulsjach III Rzeszę. Po 69 latach nie ma już widocznych śladów tamtej tragedii. Z mostu nad Łabą, przez który przejeżdżamy, podziwiamy panoramę tego pięknego miasta. Dworzec jest równie piękny. Perony są na dwóch poziomach, w wielkiej hali dworcowej. Tutaj z Michałem odłączamy się od reszty. Oni idą zwiedzać miasto, my jedziemy za godzinę do Markredwitz. Teraz idę coś zjeść. Wybieram turecką restaurację z kebabem, oczywiście prowadzoną przez Turków, których w Niemczech jak wiadomo jest pełno. Kto wie, może kiedyś Niemcy będą częścią Turcji. Wziąłem na wynos i poszliśmy na dworzec. Tam już czekają dwa nowoczesne spalinowe zestawy trakcyjne serii 612. Wsiadamy do pierwszego. Pociąg rusza, a my otwieramy zakupione w stolicy Saksonii piwa.
Drezno z perspektywy torów
Czas na fotki
Hala peronowa i ekologia na pierwszym planie
Trasa wiedzie przez Chemnitz i Hof na południe po malowniczej linii kolejowej. Czasu na podziwianie krajobrazu nie ma za wiele, ponieważ zmienia się on za oknem bardzo szybko. A szkoda, bo ten szlak jest kapitalny. W pewnym momencie zaraz po wyjeździe z długiego tunelu wjeżdżamy na ogromny most przecinający jakąś dolinę. W dole widać malutkie niczym pudełeczka od zapałek budynki i poruszające się między nimi jak mrówki samochody. Takich tuneli i wiaduktu jest kilka. Pociąg tam po prostu zasuwa. Mimo to w pociągu jest cicho i nic się nie trzęsie. Niestety nowoczesne szynobusy mają jedną wadę: brak okien które da się otworzyć. Jedzie się w nim jak w plastikowo-szklanej klimatyzowanej puszce. Utrudnia to fotografowanie i podziwianie krajobrazu. Gdy tak sobie jechaliśmy tą puszką popijając piwko i dyskutując, podszedł do nas jakiś jegomość ubrany w jakieś łachmany. Jego zapach i wyraz pozbawionej zębów podłużnej twarzy wskazywały, że gość za kołnierz nie wylewał. Coś tam od nas chciał, bo powtarzał ciągle ,,Hast du...?". Końcówki jego pytania na szczęście nie zrozumiałem, więc nie wiem, o co mu chodziło. Odpowiedziałem mu kilka razy, że ich nicht verstehe, to w końcu się odczepił.
Dojechaliśmy do Markredwitz
W Markredwitz przesiadamy się na szynobus do Czech, a konkretnie do miejscowości Cheb. To miasto zapamiętam na długo. Już przy wyjściu z dworca zaczepia nas pewien Cygan. I jak to Cygan ma ciemną karnację, czarne wąsiska oraz równie czarne długie i zaczesane do tyłu niczym u podrzędnego śpiewaka disco polo włosy. Absurdalności jego wyglądu dopełnia czarny dresik z napisem ARGENTINA na plecach. Po chwili ten pan wyciąga papierosa i charakterystycznym gestem pyta nas, czy mamy ogień. Zgodnie z prawdą odpowiadamy, że nie mamy.
- Wy kuricie? - zapytał nas.
- Nie, to niezdrowo.
- A wy Ruskie? - padło kolejne pytanie.
- Nie, my Polacy.
- Potrzebujecie trawu? - na to pytanie naszą odpowiedzią był głośny wybuch śmiechu.
Po chwili znów powtarza - Potrzebujecie trawu? Potrzebujecie trawu?
Śmiejąc się głośno odpowiadamy mu, że nie potrzebujemy jego trawu. Bez tego dobrze się bawimy na powitaniu wiosny. Plac przed dworcem roi się od podobnych typów, pełno tu Cyganów i meneli. Mamy tu lekko ponad godzinę przesiadki, dzięki temu mamy czas na zakupy. Zamierzam kupić tu Becherovkę dla kolegi, który prosił mnie, bym mu przywiózł jakąś czeską wódkę. Zakupu dokonałem w miejscowym supermarkecie. Gdy odszedłem od kasy, wróciłem na chwilę jeszcze po coś do sklepu, lecz wyszedłem z pustymi rękami. Potem zacząłem grzebać w plecaku, by poukładać rzeczy, wyciągnąłem przy tym na chwilę Becherovkę. W tym czasie Michał poszedł na chwilę do sklepu. Gdy zapakowałem wszystko jak trzeba, woła mnie gość o posturze Pudziana. Podchodzi do mnie i każe mi wyciągnąć Becherovkę. Wywnioskowałem, że kark pełni tu rolę ochroniarza. Czeski jest podobny do naszego, to zrozumiałem pytanie, czy zapłaciłem. Odpowiadam, że tak i zaczynam nerwowo szukać paragonu. Macam się po kieszeniach i nie mogę go znaleźć.
- Pani w kasie potwierdzi, że zapłaciłem - zasugerowałem. On zrozumiał i poszliśmy do kasy. Wtedy mnie olśniło: ten cholerny paragon musiałem zwinąć razem z banknotami, które dostałem jako reszta! Wyciągam pieniądze i rzeczywiście między nimi znajduję paragon. Sprawa została wyjaśniona.
- Spricht du Deutch? - pyta mnie ochrypłym głosem jakaś zakazana morda, gdy wychodzimy ze sklepu. Mam już dosyć integracji i z miejscową ludnością, wpierw Cygan od zioła, potem mięśniak w sklepie, aż strach pomyśleć czego ten chce.
- Ja nie panimaju! - odpowiadam. Zmywamy się na dworzec. Tu czeka nas niemiła dla każdego miłośnika kolei niespodzianka, czyli Kolejowa Komunikacja Zastępcza do stacji Dolni Žandov. Autobus zawozi nas tam na pociąg do Pragi. Do Pilzna możemy podziwiać czeski krajobraz, potem już robi się ciemno. W Pradze na dworcu ponownie dołączamy do reszty ekipy. Z Piotrkiem widzę się tylko przez chwilę, bo on się odłącza i jedzie do Warszamy, my jedziemy do Czeskiego Cieszyna.
Obudziłem się zaraz za Bochuminem. Dołączył tam do nas Łukasz. W Czeskim Cieszynie jesteśmy niedługo po trzeciej w nocy. Zapasy uzupełniamy na stacji benzynowej nieopodal dworca. Tu również żegnamy Adama i Justynę.
Mały sympatyczny mtoraczek - symbol kolei Czech i Słowacji ..
Co to za stacja każdy widzi
Przejazd przez Pilzno należy uczcić Pilsnerem
Do Opavy Vychod jedziemy tzw. City Elephantem produkcji Škody. Ja rozkładam się wygodnie na siedzeniach i zasypiam. Na dobre budzę się dopiero w pociągu do Zabreh na Morave. Trasa tego przejazdu biegnie przez polskie Głuchołazy, dokąd teraz zmierzamy. W Krnovie wysiada Łukasz, który dołączył w Bohuminie. Głuchołazy to miasto, które połączenie kolejowe ma tylko z Czechami. Jest jeszcze używany sporadycznie przez pociągi towarowe tor do Nowego Świętowa. I tym torem tam idziemy napędzając się złocistym paliwem. Już zaraz za semaforami wyjazdowymi na przód wysuwają się Karol z Wawrim. Oddalają się tak szybko, że z czasem tracimy ich z oczu. Mimo że my, czyli reszta ekipy zostaliśmy w tyle, to i tak mamy wystarczająco dużo czasu na krótki piknik pod tarczą ostrzegawczą stacji Nowy Świętów. Paweł próbuje ustawić pustą butelkę po piwie na osłonie świateł, ale jego kilkukrotne próby kończą się niepowodzeniem. Stacja Nowy Świętów poza tym że nieco podupadła nie zmieniła się od dziesiątek lat. Semafory kształtowe i budynek z czerwonej niemieckiej cegły sprawiają wrażenie że cofnęliśmy się w czasie. Na jednym z bocznych torów stoi zapomniany tender od parowozu Ty2. Z zadumy nad dawną świetnością kolei wyrywa nas pesowski szynobus SA134-011 do Kędzierzyna-Koźla. W Kędzierzynie niestety musimy się rozstać, ja jadę na zachód, oni na wschód. Pierwszy podjeżdża ich pociąg. Trzymajcie się, cześć. Odjechali. Ja niewiele później także opuszczam Kędzierzyn-Koźle. Z przesiadką we Wrocławiu, bez żadnych przygód dojeżdżam do Nowej Soli. Aby do następnej PKP - Jazdy.
Poranny szczyt w Krnovie

Wróciliśmy do ojczyzny

Iść, ciągle iść...
... w stronę słońca
Nowy Świętów gotowy na 1 maja
SA134 zabierze nas do Kędzierzyna
Na razie i do następnego!

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna relacja! Dużo ciekawych sformułowań i niecodziennych synonimów. To się chwali! Wrzucam na Autostopowych Włóczykijów!

    OdpowiedzUsuń