Po niecałych 3 godzinach budzimy się w Kolinie niedaleko Pragi. Tu mamy przesiadkę na rychlika (rychlik to czeski pociąg pospieszny), którym pojedziemy do Mlady Boleslav. Nasz pociąg to wagon motorowy 854217-7
nazwany pięknie Maruška oraz dwa bezprzedziałowe wagony. Zajmujemy miejsca
w ostatnim. Jest niemal pusto, dzięki czemu możemy się wygodnie rozsiąść. Jedynym naszym współpasażerem jest potężny facet z ogromnym bandziochem i wielkim zarostem. Do tegojest ubrany w spodnie moro oraz sweter w ciemnozielonym wojskowym kolorze.
To wszystko sprawia, że wyglada
jak jakiś człowiek lasu, dlatego nazywaliśmy go między sobą yeti.
|
Jadą kontenery kolorowe |
|
Nasz rychlik do Mlady Boleslav |
Podróż do Mlady Boleslav przebiega spokojnie. Część ekipy śpi, inni się budzą i witają dzień, który przyniesie zapewne wiele przygód. W Mladzie szybka przesiadka na pociąg do Turnova. Chwilę po naszym przyjeździe zjawia się spalinowóz serii 754, czyli tzw. okularnik, a za nim 4 wagony. To, co widzę w wagonach, chętnie pokazałbym naszym kolejowym pierdzistołkom. Mimo soboty te cztery wagony są zapełnione ludźmi Więc mi tumany na stołkach nie wmawiajcie, że utrzymanie podobnych lokalnych linii w Polsce jest niemożliwe! Czesi skutecznie
przeczą polskiemu
kolejowemu niedasizmowi. To jest właśnie jeden z wielu tematów naszych rozmów. My tu gadu gadu, a krajobraz robi się coraz bardziej
górzysty. W Turnovie kolejne porządnie zorganizowane
skomunikowanie, które świadczy o dobrej organizacji na czeskiej kolei.
Przesiadamy się do vlaku do największego miasta w regionie, czyli Liberca. Skład jest podobny do tego, którym jechaliśmy z Kolina do Mlady
Boleslav: motorak i dwa wagony. Podobnie jak wcześniej wsiadamy do ostatniego wagonu.
Linia do Liberca jest bardzo malownicza. Co jakiś czas przejeżdżamy przez tunel
lub wysoki wiadukt, zaraz obok naszych okien wyrastają wysokie skały przy
których nasz pociąg to jakaś mała zabawka.
|
Kolejowych snów! |
|
Powrót do przeszłości |
Pora wracać do 2014 roku, do Drezna
pojedziemy nowoczesnym szynobusem. Naszą uwagę zwraca pewien pasażer rozmawiający
przez dłuższy czas po rosyjsku przez telefon. Między sobą lekko sobie żartujemy, że to rosyjski szpieg i zapewne
Putin planuje już aneksję DDR-u. Co ciekawe, po zakończeniu rozmowy gość gada sam do
siebie. Co jakiś czas pociąg zatrzymuje się na
jakiejś niemieckiej stacyjce. Wygląd wielu niewielkich stacji w byłej NRD
przeczy ogólnemu wyobrażeniu o niemieckim porządku. Są one często zaniedbane, a ich drzwi i okna zabite jakąś dyktą.
Podobnie jak i u nas. Tylko tu chociaż tory są w dobrym stanie. Po tych dobrych
torach zajeżdżamy do Drezna. To miasto kojarzy mi się głównie z wielkim
bombardowaniem, które miało miejsce w 1945 roku. Był to
największy nalot na wijącą już się w przedśmiertnych konwulsjach III Rzeszę. Po
69 latach nie ma już widocznych śladów tamtej tragedii. Z mostu nad Łabą, przez który przejeżdżamy, podziwiamy panoramę tego pięknego miasta.
Dworzec jest równie piękny. Perony są na dwóch poziomach, w wielkiej hali
dworcowej. Tutaj z Michałem odłączamy się od reszty. Oni idą zwiedzać miasto,
my jedziemy za godzinę do Markredwitz. Teraz idę coś zjeść. Wybieram turecką
restaurację z kebabem, oczywiście prowadzoną przez Turków, których w Niemczech jak wiadomo jest pełno.
Kto wie, może kiedyś Niemcy będą częścią Turcji. Wziąłem na wynos i poszliśmy
na dworzec. Tam już czekają dwa nowoczesne spalinowe zestawy trakcyjne serii
612. Wsiadamy do pierwszego. Pociąg rusza, a my otwieramy zakupione w stolicy
Saksonii piwa.
|
Drezno z perspektywy torów |
|
Czas na fotki |
|
Hala peronowa i ekologia na pierwszym planie |
Trasa wiedzie przez Chemnitz i Hof na południe
po malowniczej linii kolejowej. Czasu na podziwianie krajobrazu nie ma za
wiele, ponieważ zmienia się on za oknem bardzo szybko. A szkoda, bo ten szlak jest kapitalny. W pewnym
momencie zaraz po wyjeździe z długiego tunelu wjeżdżamy na ogromny most
przecinający jakąś dolinę. W dole widać malutkie niczym pudełeczka od zapałek
budynki i poruszające się między nimi jak mrówki samochody. Takich tuneli i
wiaduktu jest kilka. Pociąg tam po prostu zasuwa. Mimo to w pociągu jest
cicho i nic się nie trzęsie. Niestety nowoczesne szynobusy mają jedną wadę: brak okien które da się otworzyć. Jedzie się
w nim jak w plastikowo-szklanej klimatyzowanej puszce. Utrudnia to fotografowanie
i podziwianie krajobrazu. Gdy tak sobie jechaliśmy tą puszką popijając piwko i
dyskutując, podszedł do nas jakiś jegomość ubrany w
jakieś łachmany. Jego zapach i wyraz pozbawionej zębów podłużnej twarzy
wskazywały, że gość za kołnierz nie
wylewał. Coś tam od nas chciał, bo powtarzał ciągle ,,Hast du...?". Końcówki jego pytania na szczęście nie
zrozumiałem, więc nie wiem, o co mu chodziło. Odpowiedziałem mu kilka razy, że ich nicht verstehe, to w końcu się odczepił.
|
Dojechaliśmy do Markredwitz |
W Markredwitz przesiadamy się na szynobus
do Czech, a konkretnie do miejscowości Cheb. To miasto zapamiętam na długo. Już
przy wyjściu z dworca zaczepia nas pewien Cygan. I jak to Cygan ma ciemną
karnację, czarne wąsiska oraz równie czarne długie
i zaczesane do tyłu niczym u podrzędnego śpiewaka disco polo włosy. Absurdalności
jego wyglądu dopełnia czarny dresik z napisem ARGENTINA na plecach. Po chwili
ten pan wyciąga papierosa i charakterystycznym gestem pyta nas, czy mamy ogień. Zgodnie z prawdą
odpowiadamy, że nie mamy.
- Wy kuricie? - zapytał nas.
- Nie, to niezdrowo.
- A wy Ruskie? - padło kolejne pytanie.
- Nie, my Polacy.
- Potrzebujecie trawu? - na to pytanie
naszą odpowiedzią był głośny wybuch śmiechu.
Po chwili znów powtarza - Potrzebujecie
trawu? Potrzebujecie trawu?
Śmiejąc się głośno odpowiadamy mu, że nie potrzebujemy jego trawu. Bez
tego dobrze się bawimy na powitaniu wiosny. Plac przed dworcem roi się od
podobnych typów, pełno tu Cyganów i meneli. Mamy tu lekko ponad godzinę
przesiadki, dzięki temu mamy czas na zakupy. Zamierzam kupić tu Becherovkę dla
kolegi, który prosił mnie, bym mu przywiózł jakąś czeską wódkę.
Zakupu dokonałem w miejscowym supermarkecie. Gdy odszedłem od kasy, wróciłem na chwilę jeszcze po coś do
sklepu, lecz wyszedłem z pustymi rękami. Potem zacząłem
grzebać w plecaku, by poukładać rzeczy, wyciągnąłem przy tym
na chwilę Becherovkę. W tym czasie Michał poszedł na chwilę do sklepu. Gdy
zapakowałem wszystko jak trzeba, woła mnie gość o posturze Pudziana. Podchodzi do mnie
i każe mi wyciągnąć Becherovkę. Wywnioskowałem, że kark pełni tu rolę ochroniarza.
Czeski jest podobny do naszego, to zrozumiałem pytanie, czy zapłaciłem. Odpowiadam, że tak i zaczynam nerwowo szukać
paragonu. Macam się po kieszeniach i nie mogę go znaleźć.
- Pani w kasie potwierdzi, że zapłaciłem - zasugerowałem. On
zrozumiał i poszliśmy do kasy. Wtedy mnie olśniło: ten cholerny paragon musiałem
zwinąć razem z banknotami, które dostałem jako reszta! Wyciągam pieniądze i
rzeczywiście między nimi znajduję paragon. Sprawa została wyjaśniona.
- Spricht du Deutch? - pyta mnie ochrypłym
głosem jakaś zakazana morda, gdy wychodzimy ze sklepu. Mam już dosyć integracji i
z miejscową ludnością, wpierw Cygan od zioła, potem mięśniak w sklepie, aż strach pomyśleć czego ten chce.
- Ja nie panimaju! - odpowiadam. Zmywamy
się na dworzec. Tu czeka nas niemiła dla każdego miłośnika kolei niespodzianka, czyli Kolejowa Komunikacja Zastępcza do
stacji Dolni Žandov. Autobus zawozi nas tam na pociąg do Pragi. Do Pilzna możemy
podziwiać czeski krajobraz, potem już robi się ciemno. W Pradze na dworcu ponownie dołączamy do reszty
ekipy. Z Piotrkiem widzę się tylko przez chwilę, bo on się odłącza i jedzie do Warszamy,
my jedziemy do Czeskiego Cieszyna.
Obudziłem się zaraz za Bochuminem. Dołączył
tam do nas Łukasz. W Czeskim Cieszynie jesteśmy niedługo po trzeciej w nocy. Zapasy uzupełniamy na stacji
benzynowej nieopodal dworca. Tu również żegnamy Adama i Justynę.
|
Mały sympatyczny mtoraczek - symbol kolei Czech i Słowacji .. |
|
Co to za stacja każdy widzi
|
Przejazd przez Pilzno należy uczcić Pilsnerem |
|
Do Opavy Vychod jedziemy tzw. City
Elephantem produkcji Škody. Ja rozkładam się wygodnie na siedzeniach i
zasypiam. Na dobre budzę się dopiero w pociągu do Zabreh na Morave. Trasa tego
przejazdu biegnie przez polskie Głuchołazy, dokąd teraz zmierzamy. W Krnovie wysiada Łukasz, który dołączył w Bohuminie. Głuchołazy to
miasto, które połączenie kolejowe ma tylko z
Czechami. Jest jeszcze używany sporadycznie przez pociągi towarowe tor do
Nowego Świętowa. I tym torem tam idziemy napędzając się złocistym paliwem. Już
zaraz za semaforami wyjazdowymi na przód wysuwają się Karol z Wawrim. Oddalają
się tak szybko, że z czasem tracimy ich
z oczu. Mimo że my, czyli reszta ekipy zostaliśmy w tyle, to i tak mamy wystarczająco dużo czasu na
krótki piknik pod tarczą ostrzegawczą stacji Nowy Świętów. Paweł próbuje ustawić
pustą butelkę po piwie na osłonie świateł, ale jego kilkukrotne próby kończą się niepowodzeniem.
Stacja Nowy Świętów poza tym że nieco podupadła nie zmieniła się od dziesiątek
lat. Semafory kształtowe i budynek z czerwonej niemieckiej cegły sprawiają wrażenie
że cofnęliśmy się w czasie. Na jednym z bocznych torów stoi zapomniany tender
od parowozu Ty2. Z zadumy nad dawną świetnością kolei wyrywa nas pesowski
szynobus SA134-011 do Kędzierzyna-Koźla. W Kędzierzynie niestety musimy się rozstać, ja
jadę na zachód, oni na wschód. Pierwszy podjeżdża ich pociąg.
Trzymajcie się, cześć. Odjechali. Ja niewiele później także opuszczam Kędzierzyn-Koźle. Z przesiadką we Wrocławiu, bez żadnych
przygód dojeżdżam do Nowej Soli. Aby do następnej PKP - Jazdy.
|
Poranny szczyt w Krnovie |
|
Wróciliśmy do ojczyzny |
|
Iść, ciągle iść...
|
... w stronę słońca |
|
Nowy Świętów gotowy na 1 maja
|
SA134 zabierze nas do Kędzierzyna |
|
Na razie i do następnego! |
|
|
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja! Dużo ciekawych sformułowań i niecodziennych synonimów. To się chwali! Wrzucam na Autostopowych Włóczykijów!
OdpowiedzUsuń