poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Wokół czarnej wody. Część 1 - Lot w nieznane

                                                  


 Lotnisko Katowice-Pyrzowice 27 maja ok. 01.00. Spoglądam z okna Airbusa A320 linii WizzAir na płytę lotniska. Nagle wszystko za oknem prócz skrzydła zaczyna się powoli przemieszczać. Oznacza to tylko jedno: kołujemy na pas. Po chwili maszyna rozpędza się przez chwilę, by unieść się w przestworza. Niczym Krzysztof Kolumb żeglujący na Zachód lub Jurij Gagarin wsiadający do Sputnika zaczynam podróż w nieznane, do kraju w którym jeszcze nie byłem i o którym nie mam dużego pojęcia. Tym krajem jest Gruzja.

Różowo - Biała tuba którą przylecieliśmy
Poranne promienie słońca padające przez niewielkie okno budzą mnie ze snu. Po przebiciu się przez chmury ukazuje się nam wybrzeże. Po chwili woda pod nami zamienia się w suchy ląd, a wszelkie obiekty pod nami robią się coraz mniejsze, co oznacza, że do celu naszego lotu już blisko. Po niedługim czasie stawiam w końcu pierwsze kroki na gruzińskiej ziemi. Zanim udamy się do terminalu, odnajduję Michała, który będzie mi towarzyszył aż do Bułgarii. Lotnisko jest mniejsze jak to w Pyrzowicach. Dawne lotnisko wojskowe zaadaptowane niedawno do obsługi ruchu pasażerskiego sprawia wrażenie dość prowizorycznego. Po odprawie paszportowej oraz wizycie w kantorze udajemy się w kierunku stojących w pobliżu marszrutek. Marszrutką w krajach byłego ZSRR określa się niewielkie busy wykonujące przewozy pasażerów. Port lotniczy Kutaisi znajduje się kilkanaście kilometrów poza miastem, marszrutką chcemy się dostać do centrum. Nasza uwagę zwraca duża ilość starych, zamkniętych stacji benzynowych. Po około 20 minutach docieramy do centrum Kutaisi. Znaleźliśmy się w okolicy dworca marszrutkowego i kilku niewielkich straganów. Jest wczesny poranek, więc miasto dopiero budzi się do życia. Otwierane są jakieś podrzędne sklepy i bary. Uwagę moją i Michała zwraca stacja kolejowa znajdująca się w pobliżu. Na kilku torach stoją wagony towarowe oraz lokomotywa manewrowa serii CZM33. Zdezelowany spalinowóz produkcji czechosłowackiej wygląda jakby go wyciągnięto gdzieś z krzaków. Farba odchodzi od niej płatami, a dolne reflektory są wybite. Mimo to jest ona obsadzona przez maszynistę, co oznacza że jest eksploatowana. Jeśli lokomotywa w takim stanie może poruszać się po gruzińskich torach, to zapewne nikomu nie będzie przeszkadzało, jak wejdę sobie do kabiny. Po rozmowie z maszynistą moje przypuszczenia się potwierdzają. Gdy ja zwiedzam sobie kabinę, kolega dowiaduje się, jak dostać się na główny dworzec kolejowy, z którego zamierzmy jechać do Tbilisi. Przy wejściu na dworzec zagaduje nas starszy pan. Gdy dowiaduje się, że jesteśmy z Polski, krzyczy ,,Putin fasziszt! Kaczyński maładiec!". Świętej pamięci prezydent Lech Kaczyński jest dla Gruzinów bohaterem po tym, jak okazał wsparcie dla ich kraju podczas wojny z Rosją w 2008 roku. Po zakupie biletów i pozostawieniu bagaży w przechowalni jedziemy zwiedzić największą atrakcję turystyczną tego miasta, którą jest pięknie położona na wzgórzu cerkiew Bagrati. Na górę wchodzimy po brukowanej drodze, która wiedzie przez typowe dla przedmieścia osiedle niewielkich domów. Po dotarciu na miejsce ukazuje nam się dosyć spora cerkiew o niebieskim dachu. Wokół niej znajdują się jakieś stare mury, a ze wzgórza jest świetny widok na miasto.
Jedziemy na bazar!!!
Z panem maszynistą i jego wozem
Świątynia Bagrati
Panorama Kutaisi
Wracając na dworzec musimy pojechać miejskim autobusem. Przystanek jest na drugiej stronie ulicy i trzeba się tam dostać. I to jest problem, bo nie ma przejścia dla pieszych, a ruch jest całkiem spory. Najlepiej znają się na tym rzecz jasna miejscowi, więc obserwujemy ich zachowanie. Wchodzą oni na drogę jakby nigdy nic i chodzą sobie po drodze między samochodami jak chcą. Z duszą na ramieniu naśladujemy ich i przechodzimy przez ulicę. Udało się, dotarliśmy cało na przystanek.
Podróż pociągiem do stolicy Gruzji upływa na podziwianiu gór, przez które przejeżdżamy. Pociąg wije się jakiś czas niczym wąż wzdłuż rzeki pomiędzy górami. Na przemian spoglądam przez okno i śpię. Niestety nocny lot dał mi trochę w kość, dlatego każde spoczęcie na fotelu kończy się drzemką. W końcu po kilku godzinach docieramy do Tbilisi. Wysiadamy na paskudny i nierówny peron o postrzępionych krawędziach. Budynek dworca na szczęście jest w dużo lepszym stanie niż perony. Podobnie jak wiele nowoczesnych stacji w Europie jest połączone z centrum handlowym. I w przeciwieństwie do polskich dworców schody ruchome tu działają. Niestety wszystkie miejsca w dzisiejszym nocnym pociągu do Batumi są zajęte. Plan A nie wypalił, więc wymyśliliśmy plan B. Kupujemy bilet do Batumi na jutro, a dzisiaj zostajemy w Tbilisi. Michał dzwoni w sprawie noclegu do pani Nany. Użycza ona pokoju gościnnego za niewygórowaną cenę. Pani ta mówi po polsku, więc nie ma żadnych trudności z dogadaniem się. Pod wskazany adres jedziemy taksówką. Tutaj taki luksus jest śmiesznie tani, dlatego mogliśmy sobie na niego pozwolić. Nasza kwatera znajduje się na typowym postsowieckim blokowisku, w którym gubi się nawet taksówkarz. Mimo tego w końcu docieramy na kwaterę.
On zawiezie nas do Tbilisi
Gdzieś w Gruzji
Nastaje już wieczór. Mimo niewyspania i zmęczenia decydujemy się na przechadzkę po nocnym Tbilisi. Nasza gospodyni udzieliła nam kilka przydatnych wskazówek odnośnie tego, co warto zobaczyć o tej porze i jak tam dotrzeć. Wskazała nam na ulicę Rustavelli, która jest główną, reprezentacyjną ulicą miasta, i tureckie łaźnie. Ulica Rustavelli wieczorem robi bardzo dobre wrażenie. Na oświetlonych ulicach kwitnie handel, można kupić różnego rodzaju pamiątki, takie jak wisiorki, łańcuszki, obrączki itp. Mnie interesuje co innego. Starsze panie sprzedają pewien słodki przysmak o trudnej nazwie, którą zapomniałem. Są to orzechy oblepione masą z suszonych owoców. Smaczna i pożywna przekąska. Na tej ulicy znajdują się m.in. muzeum narodowe i parlament, a kończy się Placem Wolności. Nad tym wszystkim góruje podświetlona starożytna twierdza Narikala. Niestety poszukiwania łaźni kończą się fiaskiem, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Znajdujemy tanią restaurację z gruzińskim jedzeniem. Tu po raz pierwszy mam do czynienia z chinkali. Są to dość duże pierogi, które je się rękoma. Należy podnieść pieroga, ugryźć kawałek i spić rosołek, który znajduje się wewnątrz. Jest go całkiem sporo i smakuje wyśmienicie. Po wypiciu rosołu można już normalnie zjeść resztę pieroga, wewnątrz którego jest jeszcze kawałek dobrze doprawionej baraniny. Po kolacji wracamy na kwaterę. I z tym jest problem, ponieważ gubimy się na blokowisku, gdzie mamy nocleg. Na szczęście zaprowadza nas tam pewien zataczający się pan. Tak minął pierwszy dzień pobytu w Gruzji.
Nocne życie Tbilisi
Pałac prezydencki
Budzę się dopiero koło 12. Trzeba było odespać nocny lot. Po śniadaniu znów udajemy się do miasta. Oprowadza nas pewna starsza pani. Zna ona dobrze angielski i niemiecki, co jest bardzo pomocne. Prowadzi nas na ulicę ze sklepami z winem. Degustujemy oczywiście owoce pracy gruzińskich winiarzy. Następnie dzięki tej staruszce odnajdujemy te cholerne łaźnie, do których nie zdołaliśmy dotrzeć zeszłego wieczora. Potem kierujemy się nad rzekę Kurę. Nad nią na skale wznosi się kościół Metechi. Pod tym kościołem zaczepia nas taksiarz, który proponuje nam wycieczkę do Mcchety, jednego z najstarszych miast w tym kraju. Po długim namyśle zgadzamy się, ponieważ mamy okazję pojechać tam i wrócić dość szybko, a czasu nie mamy za wiele. Najpierw jedziemy do monastyru Dżwari położonego na górze z której rozciąga się wspaniały widok. Potem udajemy się już do samego miasta Mccheta, której największą atrakcją jest katedra Sweticchoweli. Po powrocie do miasta zawodzimy się na kierowcy. Żąda kwoty nieco wyższej, niż oferował wcześniej. Z pogardą rzucamy mu pieniądze, zabieramy bagaże i bez dowidzenia idziemy w swoją stronę.
Urokliwy zakątek w centrum stolicy Gruzji
Te kopuły to tureckie łaźnie
Pięknie położona cerkiew Metechi
Monastyr Dżwari
Widok na Mcchetę
Ten niemiły incydent jest tylko łyżką dziegciu w ogromnej beczce miodu. Ten kraj, który przed wylotem był mi obcy, przez te dwa dni stał się bardzo mi bliski. Teraz czas udać się na kwaterę po bagaże, a następnie na dworzec, bo do odjazdu pociągu do Batumi pozostało niewiele czasu.


cdn.
Korekta: Doktor

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz